Rozdział 6
- Dlaczego uważasz, że
odstraszasz od siebie ludzi, bo nie potrafisz panować nad siłą? Teraz na
przykład panujesz.
Shizuo uniósł na mnie wzrok już
nie spoglądając na karty i lustrował przez chwilę moją twarz wzrokiem po czym
cicho odetchnął.
I tak graliśmy właśnie w karty, a
dokładnie w wojnę. Shizuo jest już kolejny dzień u mnie, bo u niego nadal są
rodzice, a przez ostatnie dni była brzydka pogoda, aby siedzieć na dworze. Sam
niedawno przyznał, że jak on to ujął ‘mój zapchlony ryj’ jest coraz bardziej do
wytrzymania.
- Chce kontaktu z ludźmi, nawet
jeśli są to bardzo płytkie relacje.
Zmarszczyłem delikatnie brwi.
-
Teraz jestem spokojny, bo nie robisz nic takiego. Nie myślę o tym kim
jesteś i w miarę jest wszystko w porządku, chociaż nadal mi się to wszystko nie
podoba. Gdybym musiał się powstrzymywać za każdym razem nie byłbym sobą, a po
co mam mieć przy sobie osoby, które będą mnie lubić za to kim nie jestem.
Głupota.. – skwitował i rzucił kolejną kartę
- Jeżeli przez chwilę byś
poudawał to później możliwe, że zaakceptowaliby Cię takiego jakim jesteś –
także rzuciłem kartę.
Wojna.
- Nie lubię oszukiwać.
Przez chwilę obydwoje milczeliśmy
chcąc dowiedzieć się kto wygra tę rozgrywkę.
Wygrał Shizuo.
- Nie uważałbyś, że gdybyś spróbował miałbyś łatwiej?
Nie rozumiałem go. Jest w stanie
zapanować nad swoją siłą, zachowaniem, więc co
go powstrzymuję, aby spróbować powiększyć swoje grono znajomych? Nie
musiałby tak jak wcześniej powiedział ‘oszukiwać’ wystarczy się trochę
postarać.
- Nie wiem.. – odparł nie będąc
pewny tej odpowiedzi.
- Nie chce Ci się po prostu
wysilić, aby coś zyskać. Na wszystko czekasz – prychnąłem, a blondyn chyba
trochę się zdenerwował.
- Nic nie rozumiesz.. – zaczął
wyładowywać siłę na moich biednych kartach.
- To mnie oświeć – wzruszyłem ramionami.
Z tego co zauważyłem Shizuo przez
chwilę się wahał czy w ogóle jest sens na ten temat ze mną rozmawiać. Czy w
ogóle jestem odpowiednią osobą, aby o takich rzeczach z nim rozmawiać. W końcu,
jednak się odezwał.
- Nim się spostrzegłem już się
mnie bali. Nie potrafiłem nawet pojąć jak szybko ludzie uważali mnie za agresora. Nie mogłem nic zrobić, nie potrafiłem. Później poszedłem do
liceum.. Poznałem Ciebie – zacisnął dłonie przez co jeszcze bardziej zgniótł
karty i widziałem jak coraz bardziej na każde wspomnienie się denerwuję –
Chciałem żyć normalnie, w nowej szkole, ale musiałeś pojawić się Ty! – podniósł
się i rzucił karty na stół – Uwziąłeś się na mnie i do tej pory nie wiem
dlaczego cały czas tak jest. Uczepiłeś się jak jakaś pluska, kleszcz czy pchła!
- Bo jesteś potworem – odparłem
od razu i odłożyłem moje karty na stolik, którego zaraz i tak nie było, bo
Shizuo rzucił nim o ścianę.
- Gdybyś nie zaczął tych swoich
chorych gierek nikt by tak o mnie mówił! – podszedł do mnie unosząc mnie za
przód sweterka i patrząc mi groźnie w oczy.
- Całą winę potrafisz zrzucać
tylko na mnie.
- A tak nie jest?! – starał się
mną nie rzucić, nie uderzyć mnie, bo wiedział, że inaczej nie pomogę Kasuce,
ale widziałem, że jest mu ciężko.
- Nigdy później nie próbowałeś
nawiązać bliższych kontaktów. Gdyby nie Shinra tak naprawdę nie poznałbyś
Celty. Wszystkie inne osoby, które z nas to te ze szkoły. A i wiesz, co? Z tych
wszystkich osób tylko ja się Ciebie nie boję. Boją się Ciebie, a nadal przy
Tobie są, a Ty się nawet nie starasz, aby to utrzymać. Wybuchasz przy nich
zamiast się uspokoić nie chcąc, aby Cię takiego widzieli. Jesteś beznadziejny,
bo nie widzisz ile tak naprawdę masz i tego nie doceniasz.
Powiedziałem to trochę tak jakby
z pretensją, ale miałem nadzieje, że Shizuo tego nie wyczuję. Zdenerwował mnie.
Składa całą winę na mnie, ale nie widzi tego, że te osoby, które przy nim są go
akceptują w pełni, chcą z nim rozmawiać, pomimo, że boją się go, gdy wybuchnie,
albo sami nie chcąc spowodować, aby ten wybuchł.
Bez żadnego słowa puścił mnie, a
ja z powrotem usiadłem na kanapę.
- Nie rozumiem Cię. Nie rozumiem
co Ty chcesz osiągnąć.. Po co mi to wszystko mówisz? – wymamrotał jakby
zagubiony i nieco przybity tą całą rozmową, kłótnią.
Nie rozumiem czemu Shizuo jest
taki, pomimo że ma przy sobie tak bliskie osoby, a ja sam przebywając wśród
tylu ludzi nie mam nawet nikogo. Dlaczego, gdy nasze rozmowy schodzą na ten
temat on się smuci, pomimo, że tak naprawdę jest szczęściarzem?
To ja tutaj powinienem być
smutny.
Nie odpowiedziałem mu na pytanie
i nie minęło dużo czasu, aż Shizuo opuścił moje mieszkanie. Nie było sensu, aby
nadal tu tkwił, kiedy ja nawet nie odpowiedziałem mu na zadane pytanie.
Co ja chce osiągnąć?
Po co ja mu to wszystko mówię?
Chciałem dowiedzieć się o nim
więcej, aby znaleźć jego słaby punkt i go zmiażdżyć, ale teraz już sam nie
wiem. Czy ja mu po prostu nie zazdroszczę? Czy ja po prostu nie chce być w
centrum jego uwagi? Czy ja po prostu nie potrafię zrozumieć, że mnie
nienawidzi, bo powinien się cieszyć, że się go nie boję? Że jest jeszcze taka
osoba, oprócz jego brata?
Gdy patrzę na to z perspektywy
czasu to wydaję się takie głupie.
Nasyłanie na niego ludzi,
wrabianie go w różne rzeczy.. Chciałem po prostu, aby ktoś tak silny zwrócił na
marnego mnie swoją uwagę.
Jakie to dziecinne, a nadal to
robię.
***
Następnego dnia stałem przed
mieszkaniem Shizuo i zastanawiałem się czy zapukać. Było około dwudziestej
pierwszej, nie miałem pewności czy jest w domu i nie miałem pewności czy mnie w
ogóle przymnie po wczorajszej rozmowie. Zdecydowałem się, jednak zapukać,
jednak po tym jak po pięciu minutach nikt mi nie otwierał miałem zamiar już
iść.
- Wejdź – rzucił blondyn, gdy
ledwo otworzył drzwi.
Nawet na mnie nie spojrzał, a ja
nie miałem okazji go nawet dostrzec.
Wszedłem do środka i tym razem
zdjąłem buty. Pierwsze co to zajrzałem do kuchni, ale tam go nie było. Później
salon – też nic. Zmarszczyłem brwi i ostatecznie skierowałem się do sypialni,
gdzie siedział na łóżku w samych dresowych spodniach, a na głowie miał ręcznik.
Jak widać brał prysznic.
- Nie zadzwoniłeś – mruknąłem
cicho i obserwowałem teraz jak zakłada na siebie białą bluzkę z krótkim
rękawem.
- Ty też masz w tym swój interes.
- Ale ja zawsze dzwonię –
żachnąłem się i skrzyżowałem ręce na piersi.
Spojrzał na mnie jak widać trochę
rozbawiony moim tonem głosy.
- Jesteś sam?
- No jak widać.. – mruknął
uparcie jeszcze czegoś szukając po pokoju.
- A Twoi rodzice kiedy przyjdą?
- Nie przyjdą.
- Jak to?
- Zdajesz więcej pytań niż
potrzeba.. – stęknął jak widać zmęczony tą wymianą zdań, aż w końcu zadowolony
znalazł swoją paczkę papierów.
No tak, czego on innego mógłby
szukać.
Usiadł na łóżku wyjmując jednego
papierosa z paczki i wsuwając go sobie do ust, a po chwili już się nim
zaciągał. Ja za to nadal stałem w tym samym miejscu i w tej samej pozie nie za
bardzo wiedząc jak mam poprowadzić tę rozmowę. Byłem przekonany, że będzie zły,
choćby za to, że go tak wczoraj zlałem.
- Kleszczu..
Wróciłem do niego od razu
wzrokiem i czekałem na dalszą część jego wypowiedzi.
- To nie tak, że się nie
starałem. Poznawałem wiele osób. Miałem
z nimi lepszy, gorszy kontakt, ale oni i tak odchodzili jak tylko zobaczyli
mnie, gdy wszystko rozwalam – wypuścił moje ulubione kółeczko z dymu i położył
się na łóżku nadal mając kontakt stopami z podłogą. – I to nie tak, że nie
doceniam tego co mam. Jestem szczęśliwy, że mam chociaż tyle. Nie wiem jak to
robię, ale jest dobrze.
Nie spodziewałem się takiego
wyznania z jego strony i byłem szczerze mówią zaskoczony. Musiał sobie to
wszystko przemyśleć przez noc i teraz dokładnie odpowiedź mi na to co wczoraj
mu powiedziałem.
Uśmiechnąłem się delikatnie.
- Czy mi się wydaję, że coraz
więcej wyciągam z Ciebie informacji?
- Sam to oceń – wzruszył
ramionami, a ja kiwnąłem głową.
Stojąc tak i patrząc się na niego
zastanawiam się czy ja czasem też, pomimo wszystko nie zaliczam się do tej
grupki osób, których Shizuo do siebie przyciąga. Przyciąga swoją postawą,
szczerością. Możliwe, że tego nie zauważałem, bo będąc w głupim
siedemnastoletnim wieku postanowiłem go przewyższyć, pokonać?
Możliwe, że to moje ‘nienawidzę
Cię’ jest bezpodstawne?